malowanko, gierki, depresja, ADHD, brzydkie figurki

Przygody grafa von Snoch

Rozdział drugi, w którym pada deszcz, a Massimo robi mazidło z boczku i spiera się z grafem czy masoneria jest podobna do kuchni

Theodule Ribot, Kucharz z kotem, Źródło: domena publiczna

Od kilku dni nie przestawał padać deszcz. Niebo zasnute było wciąż ołowianymi chmurami i nie zapowiadało się na zmianę pogody. Graf von Snoch siedział na małym zydelku w kuchni, bawił się jakimś kłębkiem kurzu, który plątał się na stole i przypatrywał Massimo, który właśnie rozpalał pod piecem.

– Ależ pada… – mruknął graf, spoglądając za okno, gdzie o parapet bębnił wciąż deszcz. – Czasem to sobie myślę, Massimo, że to są takie dni, kiedy myślisz, że nigdy już nie będzie słońca. Pada pierwszy dzień, potem drugi i trzeci, i w końcu zapominasz powoli, jak to było inaczej, gdy była jakaś ładna pogoda. I potem, gdy wychodzi słońce – a w końcu zawsze tak się dzieje – zadziwiony patrzysz na ten blask i myślisz…

– O kurwa – mruknął cicho Massimo.

– To też – graf przewrócił oczyma – ale myślisz sobie, jej, czyli jednak jest słońce i tak właśnie wygląda. I cieszysz się, jakbyś widział je po raz pierwszy w życiu.

– No, ale na razie to pada, więc musimy zająć się czymś innym niż wyczekiwaniem słońca.

– O nie, wyglądać nie ma co, wtedy czas zaczyna się rozciągać i wydłużać tak, że to oczekiwanie staje się nie do zniesienia. Lepiej pozostawić sprawy, by biegły swoim naturalnym torem, a w końcu się przejaśni.

– A tymczasem – Massimo z pyknięciem otworzył małą butelkę – trzeba zabrać się do roboty – wraził nos niemal do środka i zaciągnął się mocno – ach, cyderek.

– Cyderek? Po co?

– Będziemy dziś robić kolejną rzecz jako te pienia anielskie – mazidło z boczku, i do tego właśnie potrzebny jest nam cydr.

– O! Z boczku? To dobrze – graf z radością zatarł ręce – Sprzedam potem przepis moim znajomym wolnomularzom.

– Ech… – kucharz machnął ręką. – Jak każdy arystokrata, nawet jeśli demokratyczny, musisz się zajmować takimi pierdołami.

– O, mój drogi – graf obruszył się nieco – Sztuka królewska to wcale no, non est penis canis!

– Chyba canina…

– Ale to błąd!

– Ale to żart…

– No nieważne – graf wzruszył ramionami – w każdym razie nie wiem czemu tak przewracasz oczyma, jak wspominam o tej szlachetnej sztuce.

– Oj hihi… – zarżał cicho Massimo, krojąc surowy wędzony boczek i czerwoną cebulkę. – Rozumiem, że równie wielką estymą darzy graf kochany każdy inny klub, który zajmuje się gadaniem po próżnicy, czytaniem książek i przesiadywaniem w wygodnych fotelach?

– No, akurat u nas krzesła to są dość męczące… – mruknął graf.

– Omijasz temat – uśmiechnął się Massimo i wrzucił boczek na patelnię, ten zaskwierczał i począł się lekko zesmażać.

– No dobrze. Jakby ci to… Przecież jesteś profanem – graf uśmiechnął się lekko, widząc, jak kucharz teatralnie wzdycha – Masoneria, poza tym, że lubimy dobrze zjeść i pogadać, to jest taka sztuka, że bierzesz dobrych ludzi, a czynisz ich jeszcze lepszymi.

– Brzmi jak frazes – Massimo spróbował kawałek boczku, pokiwał głową i począł wyjmować go z patelni. Zlał następnie tłuszcz do miseczki, pozostawiając na patelni tylko nieco smalcu i wrzucił w to posiekaną czerwoną cebulkę, zmniejszył też nieco ogień.

– Ale tak nie jest – graf zaprzeczył z mocą. – Wiesz, to jest tak: mamy wiele dróg samorozwoju, refleksji, jakiegoś przemyśliwania o sobie i sobie w kontekście czegoś większego, czyli świata. Wolnomularstwo to po prostu jedna z takich ścieżek, jak wiele innych, w teorii zaprojektowana właśnie, jak takie frazesy.

– W teorii?

– No, wszędzie są ludzie i tylko ludzie…

– Ach.

– Ale to nie szkodzi, to tylko sprawia, że mocniej pracujemy nad sobą, każdy z osobna. To jest trochę jak z religiami – na pewnym poziomie są do siebie podobne, zmieniają się tylko te zewnętrzne warstwy, a to, do czego się te religie odwołują – czy to zjawiska fizyczne czy jakieś siedzące nam w głowach mity – jest w gruncie rzeczy dość podobne.

– Czy graf mi tu sugeruje, że to wszystko jedno i to samo?

– O nie, w żadnym razie. Ale jednak jedni wolą kłaniać się Zeusowi, inni Wotanowi. A przecież obaj to postacie rządzące, z jakimś zestawem atrybutów i tak dalej.

– No dobrze, ale… – Massimo wrzucił na patelnię kilka łyżek miodu i zasypał cebulę brązowym cukrem. – Co z tego i jak to się ma do wolnomularstwa? Przecież ja w kuchni też się doskonalę, pracuję cały czas, ba, nawet chyba bardziej się niż masoni pocę.

– To prawda – graf kiwnął głową – w zasadzie można powiedzieć, że nawet to wolnomularskie siedzenie i gadanie o sprawach świata tego jest po prostu ćwiczeniem głowy, własnych słabości i innych rzeczy – jak każde rzemiosło. Nie zapominaj, że kiedyś to faktycznie byli murarze…

– …a nie banda dziadków w skórzanych kapciach – zachichotał Massimo, dokładając boczek do karmelizującego się cukru, miodu i cebuli. Zamieszał porządnie, przyprawił odrobiną sosu Worcestershire, octu balsamicznego i zalał to wszystko cydrem.

– No, już nie przesadzaj – chrząknął graf.

– Kochany – Massimo mieszał powoli cydr tak, by całość się ładnie połączyła – no i właśnie dlatego nie potrzebna mi do niczego masoneria ani żadne kluby dyskusyjne – jak stoję w kuchni i coś gotuję, to ja nie jestem spekulatywny, a wręcz przeciwnie, jako ci starzy alchemicy, stwarzam z ołowiu złoto, innymi słowy – biorę jakieś różne rzeczy, mieszam je, odważam, podgrzewam, destyluję, a potem wychodzi z nich pyszne danie. Powiedz mi – czymże to jest, jeśli nie najprzedniejszą sztuką, jaką może parać się człowiek?

– No, zjeść lubię… – przyznał z niechęcią graf.

– A, widzisz – Massimo pogroził palcem Frycowi, który pojawił się w kuchni zwabiony zapachem gotowanego w cydrze boczku – zjeść, ale już nie zrobić, czyli wolisz sobie pogadać. Ja jednak lubię rzemiosło praktyczne.

– Odnalazłbyś się jako taki łysy mnich zen.

– O nie! – Massimo potrząsnął głową – Za nic nie oddam moich włosów, nawet za cenę oświecenia! No, ale zobacz, my tu gadu gadu, a boczek się już zredukował. Teraz tylko to lekko potraktować blenderem i będziemy mieli gotowe mazidło – i na kanapkę, i samo można podżerać z chłodnego miejsca, gdzie je zostawisz. Tylko kotom nie wolno – zerknął na Fryca, który ocierał się o jego nogę, z wyprężonym, drżącym ogonkiem. Massimo posmarował grubo pajdę chleba jeszcze ciepłym dżemem boczkowym i podsunął grafowi. Ten wbił zęby w kromkę i westchnął z pełnymi ustami:

– No tak to możesz nawet nie lubić masonerii…

Socjalki:

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.