malowanko, gierki, depresja, ADHD, brzydkie figurki

Filmy

TOMASZ, A JAK MYŚLISZ?

Najłatwiej byłoby powiedzieć, że netfliksowa ekranizacja powieści Nienackiego „Pan Samochodzik i Templariusze” jest typowym abortowanym płodem polityki progresywizmu, ale sprawa nie jest wcale tak prosta. Pomstowanie zresztą na wszelakie „gender swap”, czy wprowadzanie postaci ex ano oraz takie, a nie inne portretowanie kobiet oraz mężczyzn, to jest droga donikąd. Nie jest to także nosaczowe „niby człowiek wiedział, ale się łudził”.

Zacznijmy jednak od początku. Film „Pan Samochodzik i Templariusze” otwiera się zgodnie z zasadą Hitchcocka, mamy mieć trzęsienie ziemi, a potem napięcie będzie tylko rosnąć. Problem w tym, że już w pierwszej sekwencji, jeszcze przed napisami tytułowymi, wiemy, co to będzie za film i dlaczego nie jest to generalnie film dla osób czytających w dzieciństwie Zbigniewa Nienackiego. Ba, nie jest to też film dla osób, które kompletnie tego pisarza nie znają, a są np. obecnymi dzieciakami. W pierwszej scenie Tomasz oraz menelowaty dziadyga, który okazuje się kapitanem Petersenem [sic!] ścigają się w drodze do jakiegoś skarbu z hiszpańskim nożownikiem (wiemy, że to Hiszpan, bo jest podkolorowany, ma tłuste, czarne włosy i rzuca co chwila „senor” albo „rapido rapido”) brawurowo źle granym przez Jacka Belera.

Walczą, ganiają się po latarni morskiej, klepią po mordach, a wszystkiemu temu przygrywa muzyczka ewidentnie inspirowana przygodami Jamesa Bonda. Widz już jest zmęczony, a tu minęły dopiero trzy minuty projekcji. Gdybyśmy przez moment pomyśleli, że to jest taki meta i w ogóle postmodernistyczny wstęp, który jest jakąś fajną drogą do dekonstrukcji, to kolejne sceny wyprowadzą nas z tego błędu.

Otóż film Antoniego Nykowskiego ze scenariuszem Bartosza Sztybora jest bowiem nieironicznym teatrzykiem, spisanym na kolanie przez osoby, które siadły sobie i powiedziały: chcemy mieć Roberta Langdona, Jamesa Bonda i Indianę Jonesa w domu. Ale w domu jest tylko polska gównokinematografia i nawet z pieniędzmi Netfliksa nie wyjdzie poza pewne ciasne garnitury z wzmocnionymi ramionami. Tomasz jest tu przedstawiony właśnie jako awanturnik, w dodatku mocno arogancki i zadufany w sobie (skrywa oczywiście kruchość i gołębie serce), ma szefową Gierymską, która niczym „M” z nowego kanonu Jamesa Bonda, zleca mu misję specjalną. Mało tego, zaraz potem pojawi się Wuj Gromiłło in the flesh, który jest niejako „Q”, zasypujący nowinkami technicznymi naszego Bonda w domu. Do tego, ufff, wprowadzony jest wątek Anny Dymnej w roli starej potomkini Jaćwingów (!), która urządza konkurs na zdobycie skarbu (!!) i sugeruje się, jakby od początku wiedziała, gdzie jest skarb, a jej postać to taki plot device, żeby Pan Tomasz stał się lepszym człowiekiem (!!!) i zrezygnował ze skarbu. A jak to mówili w amerykańskich reklamach: but wait, there’s more!

Problem w tym, że jak byśmy się nie starali, w tym filmie nie da się nikogo lubić. Tomasz jest aroganckim bucem. Harcerze to nie trzech fajnych dzieciaków, tylko ruda dziewczynka, która non stop mówi o feminizmie, co z ust nawet nie nastolatki, a dzieciaczka, wygląda kuriozalnie, a by posmarować solą te rany, nazywana jest „Wiewiórą”. Nie ma Wilhelma Tella, jest Mentorek, tłuścioszek-okularnik, który jest pierdołą, podobnie jak inny harcerz, sierota, który zostaje przechrzczony Sokolim Okiem. Mamy więc trójkę przegrywów z piskliwymi głosami, aroganckiego Tomasza, który traktuje ich jak gówno, a teraz dołóżmy jeszcze do tego Ankę, dziennikarkę, która chyba jako jedyna jest napisana jako w miarę sympatyczna postać (co zabawne, w przeciwieństwie do literackiego pierwowzoru) oraz Karen Petersen, która jest bardzo groźna i w skórach, ale jak przychodzi co do czego, to facet ją niesie przewieszoną przez ramię, ponieważ scenarzysta nie mógł się zdecydować, czy ma być to stereotyp femme fatale i groźnej kobiety czy może jednak damulka w opałach.

But wait, there’s more! Wszystkie te postacie snują się nieco bez sensu i w zasadzie nie wiadomo do końca gdzie – niby szukają skarbu, ale tej intelektualnej rozrywki, jaką jest myślenie o skarbie i zagadka logiczna doń prowadząca, jest stosunkowo niewiele. Więcej zajmują natomiast przepychanki z Adiosem (to ten hiszpański nożownik) oraz okazjonalne walki na pięści. Tomasz jest tu zarysowany własnie jako miks Langdona, Bonda i Indy’ego Jonesa, tyle że… chujowy. Tak, po prostu chujowy. On w zasadzie niewiele w tym filmie robi, snuje się po kadrach i wkurwia na dzieciaki, że nie dadzą mu pracować samemu, bo przecież jest takim samotnym wilkiem, któremu po piętach depcze nemesis w postaci Adiosa. Adiosa, który jest zarysowany tak stereotypowo, że aż przez moment mnie przytkało – to znaczy, gdybyśmy robili ironiczny western oparty na stereotypach kulturowych, to byłby on jakimś Mężczyzną w Czerni, takim demonicznym meksykańcem. Tu jest po prostu Silasem z „Kodu da Vinci”, tyle że farbniętym na czarno i z niby tragiczną historią w tle. Czekałem szczerze mówiąc nawet na tę ostateczną konfrontację między Tomaszem-Bondem a Adiosem-Silasem, ale się nie doczekałem, bowiem gdy bohaterowie wreszcie trafiają do Kortumowa (nie wymienionego nawet z nazwy), a w zasadzie jakichś sztampowych lochów, to główny złoczyńca nadziewa się na kolce w tak absurdalny i pozbawiony emocji sposób, że z całego tego napięcia, a raczej: prób jego budowania, zostaje tylko smętne, popiskujące pierdnięcie, które nawet niespecjalnie śmierdzi. Wietrzyć nie trzeba.

Sam Tomasz, poza jego oczywistymi cechami charakteru, które już określiłem za pomocą trzech liter, jest po prostu antypatyczny, podobnie zresztą jak jego samochód. W tym przypadku niestety nie da się wybronić niczego, bo o ile gender swap czy różne interpretacje postaci można przeboleć, ale tu jest kompletne niezrozumienie materiału źródłowego. Otóż w książkach Tomasz NN był nerdem, geekiem, underdogiem, był pierdołą raczej, jego jedynym atutem był mózg oraz, do pewnego stopnia, samochód, który… też przecież pozował na underdoga. Nienacki tak zaprojektował strukturę swoich powieści, że Tomasz zawsze jest na przegranej pozycji, wszyscy się z niego śmieją, ok, jest pies na baby, ale też mu się z nimi nie wiedzie, bo to głównie kobiety fatalne (z dzisiejszej perspektywy Tomasz to też wstrętny mizogin ;)) i robią go w konia. Ale Tomasz ma mózg i potrafi go używać. Ma też samochód, który wygląda jak pokraczne czółno, ale pod spodem kryje silnik Ferrari 410 Superamerica, zdolny rozwijać prędkość do 250 km/h, z dwunastoma cylindrami wielkimi jak garnki, i tak dalej.

Cała rzecz w tym jest właśnie, że my wiemy, jako czytelnicy powieści Nienackiego, że Tomasz ma mózg, samochód, ale nie jest wojownikiem, tylko zakurzonym intelektualistą. Kibicujemy mu, bo mimo swoich wad, jest inteligentnym facetem i jakoś dociera do końca i wygrywa, mimo że startuje niekoniecznie z pole position. W filmie zaś Tomasz jest arogancki, bije się na pięści lepiej niż Sherlock Holmes, tyle że… w ogóle nie korzysta z intelektu. Wydaje się, jakby scenarzysta nie bardzo mógł sobie poradzić z tym, że Nienacki tworzył powieści na przecięciu się powieści przygodowej oraz wątków edukacyjnych, stąd skarb Templariuszy sprowadzony jest do władających magicznymi mocami dzieci z krucjat (!!!!) oraz światła rodem z Arki Przymierza w filmie z Indianą Jonesem. W tym filmie Tomasz niby jest Bondem, ale tylko na początku, potem w zasadzie całą robotę w jednej ze scen akcji – kluczowej – odwala Anka z małą pomoca Karen, zaś wcześniej Tomasz, który leci tej ostatniej na ratunek, dostaje jedną fangę w nos i pada bez przytomności. A już Arystoteles mówił: nawet jeśli bohater jest niekonsekwentny, to musi być niekonsekwentny w sposób konsekwentny.

Osobny akapit wypada poświęcić autku. To prawda, w żadnej ekranizacji SAM nie został sportretowany szczególnie po bożemu. W zasadzie paradoksalnie najbliżej był Schwimmwagen w – nomen omen – starych „Templariuszach”. Tu samochód wygląda odpowiednio dizajnersko i fajosko, czyli jest… połączeniem Fiata 125p (ma nawet charakterystyczne dla niektórych modeli pionowe światła tylne) oraz osłony na silnik z ciągnika Ursus. Tak. Ale to nie wszystko, bo wóz ma zawieszenie terenowe, zaś zaprojektowany jest nieco jak dżipek, to znaczy jest mocno otwarty, co z logicznego i praktycznego punktu widzenia jest kompletnym kretynizmem – za każdym razem, gdy wjeżdżałby do wody (w filmie tych sekwencji jest raptem dwie, z czego jedna w prologu), po prostu zalewałby sobie podłogę i szedł na dno jak kamień. Książkowy samochód był de facto amfibią, czółnem na kołach, literalnie tak określanym, z wysokim dziobem i burtami, i to miało sens (nawet jeśli jego wygląd w szczególe, nie ogóle, nie był, a nie był, konsekwentny), co wie każdy, kto choć raz widział transportery-amfibie czy jakiekolwiek pojazdy tego typu w akcji. Pojazd w filmie Nykowskiego kompletnie nie ma sensu i na tym poprzestańmy.

Im dłużej zresztą oglądałem ten film, tym bardziej rosło we mnie dojmujące uczucie, że ja go już kiedyś widziałem. Ten specyficzny montaż, te marne sceny walki rodem z wczesnych produkcji Z.F. Skurcz, ten pan Tomasz nonszalancki, samochody niby się ścigające, ale niemrawo, złoczyńcy i zbiry jak z papieru, całość jakby na Mazurach albo byle w zasadzie gdzie, ta Karen Petersen nieszczęsna, na motocyklu, w czarnej skórze, jak jakaś Czarna Mamb… O KURWA! Już wiem. To przecież „Gulczas, a jak myślisz?” Gruzy. To jest ten sam typ badziewia, filmu kręconego, bo trzeba by przeprać trochę forsy albo skapitalizować popularność jakiegoś zjawiska. O ile jednak film z Gulczasem i innymi uczestnikami pierwszej edycji „Big Brothera” był robiony ewidentnie dla jaj, o tyle „Pan Samochodzik i Templariusze” traktuje siebie dość poważnie, jest adaptacją, powieścią na motywach i w ogóle to normalne kino, a nie jakieś tam szczeniackie wygłupy.

To nie jest tak, że nie da się zrobić dobrego filmu w klimatach PRL. Dowiódł tego „Dom Zły” Smarzowskiego, fenomenalnie rozegrał to „Rojst” Holoubka, więc nie mówmy, że się nie da. Problem w tym, że w przypadku filmu Nykowskiego tego PRL tu nawet nie ma. Ale po co Netflix bierze się za kolejne polskie książki, żeby je tak masakrować, żeby poprawiać po innych autorach, dawać wolnośc artystyczną swoim writerom i showrunnerom, żeby wymyślali, co im tam wpadnie do głowy?

Dalibóg, nie wiem.

Socjalki:

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.