malowanko, gierki, depresja, ADHD, brzydkie figurki

Filmy

„Malum” – nudnawe diabelstwo

No dobrze, kolejny dzień, kolejny horror. Tym razem padło na również polecane wielokrotnie „Malum”.

Co ciekawe, nie jest to film oryginalny – otóż „Malum” to remake horroru „Last Shift”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że za stworzeniem nowej wersji stoją… ci sami ludzie, którzy mają na koncie „Last Shift”. Wygląda to trochę na podejście: jak będę miał kasę, to zrobię to lepiej i po bożemu, nie ograniczany takimi dyrdymałami jak budżet. No cóż, kasa się najwyraźniej pojawiła, twórcy postanowili zmienić nieco mitologię wewnątrz świata przedstawionego i zamienić pospolitych satanistów na pewną sektę, ale to wszystko ma niewielkie znaczenie, gdyż „Malum” nie pozostawia zbyt pozytywnego posmaczku po obejrzeniu.

Zaczyna się naprawdę nieźle. Świeżo upieczona policjantka rusza na pierwszą wartę na starym posterunku, na którym pracował jej zmarły ojciec. Wspaniałe są te początkowe sceny jazdy przez miasto, które ogarnięte jest jakąś apokaliptyczną gorączką – trochę przypomniało mi to dystopię europejską pokazaną w „Elemencie zbrodni” von Triera. Sekwencja jazdy przez miasto jest zrealizowana wspaniale, pełna napięcia, jakiegoś takiego dystopijnego, odrealnionego pojebania, którym toczone jest miasto – i w zasadzie jakiejś bezprzestrzenności, bo to mogłoby się zdarzyć dosłownie wszędzie, także i w śnie. I to jest tak pociągające. Niestety, te początkowe, naprawdę mocne emocjonalnie i „napięciowo” sceny szybko się kończą, a my, wraz z bohaterką, lądujemy na owym nie działającym już prawie posterunku i to tam będzie się rozgrywać reszta filmu.

Jest to kolejny zresztą obraz, w którym kwestionowana jest rzeczywistość, a nie rządzące nią prawa. To znaczy: to horror, w którym nie dzieje się tak, że prawa rzeczywistości są złamane (przestępca wstaje z grobu, a nie powinien), tylko z bohaterką jest coś nie tak (nie wiadomo czy to, co widzi to haluny czy rzeczywistość). Przyznaję – może tu działa zmęczenie materiału, bo w takim klimacie sporo horrorów i widziałem, i też łykałem ostatnio, i „Malum” jakoś mnie w tym zakresie zniesmaczyło. No bo ileż razy można oglądać festiwal „dżampskerów” zbudowanych na zasadzie, że jak się bohaterka obróci i wróci do oglądania to tam będzie COŚ. Albo zza rogu wyłoni się COŚ2. Albo nagle pokaże się COŚ3.

To jest jedna rzecz – druga to też osnowa fabularna. Cały czas dostajemy bowiem skrawki historii ojca głównej bohaterki, który miał, by tak rzec, wylogować się z życia po tym jak podziurawił kolegów i koleżanki z posterunku (to nie spojler, wiemy to od ok. trzeciej minuty filmu). W tę historię wplątany jest niejaki John Michael Malum i jego dziwaczna sekta czcicieli… w zasadzie nie wiadomo czego, no ale pewnie jakiegoś demona. W oryginale byli to sataniści, tutaj twórcy chcieli dopisać własną mitologię i wyszło im to tak sobie, choć nie ukrywam, że fraza „the god below” ma swój urok.

Niestety, im dalej, tym większe zmęczenie użytkownika, a finalnie: oczekiwanie na rozwiązanie, którego dawno się już domyślaliśmy, a także to, żeby wreszcie bohaterka w tym szale halucynacji i kwestionowania rzeczywistości przypadkiem kogoś zastrzeliła, tym samym wpisując się w Wielki Plan™. Na koniec zostaje nam ekhm… demon, znaczy ten bóg spod spodu. I ja naprawdę rozumiem, że gość, który za tym stoi, chciał mieć to po swojemu, chciał zrobić strasznego demona, żeby on szedł majestatycznie a powoli, żeby był kripi na maksa i żeby skóra zdzierała się z twarzy i przyklejała komuś innemu, ale… problem w tym, że efekty typu „practical effects” użyte w „Malum” pozostawiają nieco do życzenia, a sam, by tak rzec, transfer twarzy, wygląda zabawnie w skali galaktycznej.

No szkoda, bo zaczyna się genialnie i z potencjałem, ale potem jest stopniowo, choć przyznaję – delikatnie, gorzej. I tak kończymy w nutach dość minorowych.

Socjalki:

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.