malowanko, gierki, depresja, ADHD, brzydkie figurki

Filmy

„Cobweb” – porwana pajęczyna

Najbardziej w filmach lubię wiedzieć, że nie wiem, dokąd dany film zmierza. Jest to ten specyficzny rodzaj uczucia, który pozwala być ciągle zaskakiwanym i utrzymywać się na krawędzi krzesła. Nie lubię czuć się mądrzejszy od filmowców. Niestety, w przypadku zalecanego mi mocno „Cobweb” początkowe uczucie zaciekawienia ustępuje szybko odhaczaniu rzeczy, które w tym horrorze są wykorzystane, i które, niczym w ramach świątecznego bigosu, wrzucono do gara.

Mamy tu bowiem prawdziwy nawał stereotypów horrorowych – nawiedzony dom, w którym wszystkie klepki trzeszczą, a zza ściany dobywa się skrobanie (a później to i głos). Rodzinę żyjącą na uboczu, nad którą ciąży jakaś straszliwa Tajemnica™. Nie wiadomo czy wiarygodnego narratora. Dziecięcego bohatera, napięcia między wrażliwym, prześladowanym w szkole dzieckiem, a surowymi rodzicami (w roli ojca Antony Starr, więc gacie od razu pełne…). No słowem, sporo tego się uzbierało, tylko… czy to w ogóle działa?

Otóż działa, i na pewnym poziomie całkiem nieźle daje sobie radę. Problem jednak w tym, że o ile film jest dość zwarty i faktycznie hmmm, przypomina nieco pajęczynę, w której miota się główny bohater (a razem z nim widz), to jednak zmierzanie ku finałowi i tenże są już takim nagromadzeniem pojedynczych rzeczy, że odruchowo zaczyna się rechotać. Czego tu nie ma: źli rodzice, ale może wcale nie, chłopiec, któremu nasz bohater się odgryzł, bierze kuzynów na „home invasion”, tajemnicza istota zza ściany, revenge porn, no słowem, jakby po rozsypanych na początku nitkach pajęczyny wszystko złaziło się do jednego miejsca.

Problem tylko w tym, że o ile – zaraz będę o tym pisał też – taki „The Empty Man” również sprawia, jakby wciśnięto tam kilka filmów naraz, a jest na tyle długi, by to pociągnąć, o tyle „Cobweb” spala się w tym ogniu, zanim zdąży rozbłysnąć na dobre. Jest to niestety problem, gdyż wiele zastosowanych tu pomysłów ma swoje sensy i nawet by się sprawdzało, ale pędzą one na złamanie karku, a gdy dochodzi do ostatecznej konfrontacji, całe napięcie opada i w zasadzie tylko śmiejemy się pod nosem z tego, że cały film zadawaliśmy sobie pytanie „będzie Szeloba czy nie” i teraz mamy odpowiedź.

Trochę żałuję, bo bardzo mi „Cobweb” w różnych zestawieniach jutubowych chwalono, więc liczyłem na jakiś taki mocarny film, który chociaż trochę ruszy mi strun i zadziała tak, jak np. opisywany jakiś czas temu „From Black” albo nieco starszy „The Void”. Niestety, mimo obiecującego zawiązania, mamy tu do czynienia z dość klasycznym podejściem do horroru, w którym w ostatecznym rozrachunku liczą się bardziej takie rzeczy, jak to czy potwór strasznie się porusza, czy w ogóle jest i rozwali komuś japę, a nie to, co za potworem stać może: tu ten element skreślony jest w kodzie filmu, dosłownie na sekundy przed wygaszeniem świateł i końcowymi napisami. No szkoda. Jest całkiem spoko, ale mogło być znacznie lepiej.

Socjalki:

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.